piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział 1- Początek wszystkiego.

Ostatni dzień szkoły zapowiadał się bardzo słonecznie, z resztą jak większość w strefie równikowej. Jeszcze tylko siedem godzin i można będzie stąd wyjść. Jutro oficjalne zakończenie i witajcie miesiące wolnego! W rezerwacie nie ma wielu zmian od ostatnich wakacji. Kalvin urósł kolejne 10 cm i ostro przypakował, tak samo jak reszta tamtejszych chłopców, a babcia zaprasza ich w sobotnie wieczory na ciasto jagodowe i indiańskie legendy plemienne. Na same wspomnienie uśmiech zagościł na mojej twarzy. Gdyby nie te ciasto moi przyjaciele nie wysiedzieliby tam nawet 15 minut.
Wstałam rano jak co dzień o 7:20. Lekcje zaczynają się o 8. Jak dobrze, że do szkoły mam 300 metrów. Wpakowałam do torby jeden zeszyt i długopis. Mam nadzieję, że ostatniego dnia trochę nam odpuszczą. Założyłam krótkie, dżinsowe shorty i biały t-shirt z napisem "Fort Cobb". Spięłam włosy w kucyka. Wychodząc z pokoju natknęłam się na mojego braciszka Bali'ego, który nawet nie miał zamiaru zacząć się szykować.
-Co ty tak rano?- przywitał mnie zmęczoną miną.
-Zaraz się zaczną zajęcia, więc lepiej się pośpiesz.- nie mogłam się powstrzymać i uszczypnęłam go w bok.
-Nigdzie nie idę. Nie po to tyle lat się męczyłem, żeby taki dzień marnować. Już jutro kończę tą koszmarną szkołę i nigdy tu nie wrócę. A ty leszczu sobie tu gnij.- wypiął mi język.
-Jak chcesz.- wzruszyłam ramionami- tylko ciekawe co na to tata.- zbiegłam szybko po schodach i znalazłam się w kuchni. Wiem, to dziwne, że schody są akurat tam. Mama właśnie robiła śniadanie, a taty już nie było. Mamy mały sklepik ze wszystkim co potrzebne w gospodarstwie domowym. Widocznie już pojechał do pracy. Przywitałam ją całusem w policzek. Chwyciłam tylko jabłko nie czekając na maminego omleta i już miałam wychodzić tylnymi drzwiami, które też były w kuchni, ale zatrzymał mnie jej rozczarowany głos.
-Nie zjesz nic?- zapytała z podobną do niej troską w głosie. Machnęłam jej jabłkiem, na co wzdychnęła ciężko.- A Bali już idzie?- zapytała.
-Z tego co wiem to nie będzie marnował takiego dnia na szkołę.- mama jak zawsze zaczęła go wołać i mówić, żeby się nie wygłupiał, bo zaraz zadzwoni po ojca. Nie miałam ochoty słuchać ich kolejnej kłótni, więc wyszłam na dwór. Wpadłam na Georgie i Alex, moje najbliższe koleżanki w Fort Cobb.
-Hej Nan.- przywitały mnie buziakiem. Od dzieciństwa byłyśmy nie rozłączne. Alex była w moim wieku. Miała brązowe włosy i zielone oczy. Tak jak ja miała indiańskie korzenie. Od zawsze była wygadana i energetyczna a uśmiech nie schodzi z jej twarzy. Georgia za to ma 17 lat i jest przeciwnością swojej przyjaciółki, ale za to świetnie się uzupełniały. Lubiłam z nimi przebywać. Mogłam w pełni zająć się sobą, bo one ciągle coś mówiły, a ja miałam za zadanie im potakiwać. Dzięki temu myślałam o moich sprawach, a rodzice nie martwili się, że jestem odludkiem. Szkołę miałyśmy dosłownie parę kroków od domu i po 5 minutach wchodziłyśmy już do środka. Cóż można o niej powiedzieć... Z zewnątrz wygląda jak więzienie zbudowane z czerwonych cegieł, tylko za dużo jest okien, a z boku jest kafejka. W środku jak każda szkoła. Pomalowane na beżowo ściany, na których wiszą plakaty o zdrowym odżywianiu i nałogach. Po obu stronach poustawiane są pomalowane na miętowo szafki.
Zatrzymałam się przy mojej i zostawiłam w niej torbę wyjmując zeszyt i długopis, który wzięłam rano. Z udawanym zaciekawieniem patrzyłam na moje przyjaciółki. Chyba właśnie się kłóciły. Wyglądało to trochę śmiesznie. Ja jednak myślałam o tym co będę robiła z Kavin'em, Jarred'em, David'em i Mike'm, czyli naszymi kumplami, nad jeziorem w rezerwacie. Mieliśmy pojechać na motorach, aż nad północny brzeg. Powłóczymy się po lasach i wykąpiemy w jeziorze. Może wreszcie coś zaiskrzy pomiędzy mną a Kav'em.
-Siema, Pokahontaz- dostałam kuksańca w bok od Jack'a, który wyrwał mnie ze słodkich marzeń.
-Cześć, białasie.- uśmiechnęłam się na jego widok. Był trochę głupi, ale znałam go od zawsze, w końcu uważał się za mojego kumpla. Zaraz dołączyli do nas Paul i James. No to już cała nasza paczka była w komplecie. Paul to chłopak Alex i jest z naszego rocznika. Ma ładny uśmiech i piwne oczy, oraz krótko ścięte czarne włosy, a jego skóra jest biała jak śnieg. James za to jest z Georgią. Chodzą do tej samej klasy. Ma  blond i przez to idelnie wyglądają razem. Pewnie, gdyby nie Jack czułabym się głupio otoczona samymi idealnymi parami. Wszyscy twierdzili, że i my powinnyśmy być razem. Co prawda nie była taki zły i starszy. Jest całkiem przystojny i ma słodkie loczki na głowie, ale nigdy nie czułam do niego nic poza przyjaźnią.
-To gdzie się wyrywamy w wakacje?- zapytał podekscytowany.
-Na mnie nie licz, jadę do rezerwatu.- podniosłam ręce do góry na znak, że się od tego umywam.
-Nie rób mi tego. Wymyśliłem już miejsce, będzie słońce, plaża, ocean.- mówił jakby reklamował ofertę w telewizji.
-Daj spokój. Ona jedzie do tego swojego chłopaka.- poruszył brwiami Paul.
-A dlaczego właściwie on tu nie chodzi do szkoły?- wcięła się w rozmowę Alex.
-On się uczy w rezerwacie.- wyjaśniłam im.
-Właściwie jak on się nazywa?- zmarszczył nos Jack.
-Kavin.- uśmiechnęłam się.
-Co to w ogóle za imię? Ci z rezerwatu są jacyś dziwni. Oni stamtąd wychodzą? Może to czubki?- zmrużył powieki.
Trzasnęłam szafką i ruszyłam pod klasę.
-Sam jesteś debil.- usłyszałam za sobą głos Paula.
-Dajcie mi spokój.- żachnął się lokowaty.
Pierwszą miałam matematykę z panią Black. Trafne nazwisko. Dobrze, że wzięłam zeszyt, bo nawet dziś kazał nam rozwiązywać równania. W połowie lekcji trafiła do mnie kartka.
"Jedziesz z nami w weekend nad jezioro? Alex i Paul". Odpisałam na drugiej stronie. "Będę już wtedy w rezerwacie, ale przecież możemy się spotkać na miejscu :)".
-Wolf, może wytłumaczysz klasie równanie?- zwróciła się do mnie matematyczka. Patrzyła na mnie wyczekująco znad zsuniętych okularów. Wyglądała komicznie.
-Z chęcią.- podeszłam do tablicy.- w tej dziedzinie akurat nie miała problemów. Dalsza część dnia minęła monotonnie. Starałam się omijać tego zadufanego w sobie białasa Jacka. Nie wiem jak może być tak podły i obrażać kogoś jeśli go nie zna!
Wyszłam w pośpiechu ze szkoły i już po chwili zaklęłam widząc moich kumpli. Chłopcy o tej porze wracają. Jeżdżą na rowerach, bo mają spory kawałek do domu.
-Panna obrażalska.- zajechał mi drogę najgłupszy z nich. Stałam i patrzyłam na niego znudzona.
-Muszę wracać. Dasz mi przejść?- zapytałam zirytowana.
-Jak się przestaniesz gniewać.- uśmiechnął się przemądrzale.
-Jak przeprosisz.- droczyłam się z nim.
-Przeeeepraaaszaaam.- wyjęczał.
-To mogę już iść?- spojrzałam na jego rower.
-Ale nie gniewasz się?- dopytywał.
-Niech ci będzie.- westchnęłam.
-Do jutra.- pomachał mi i zniknął za zakrętem na Main Street. No to byłam już prawie w domu. Co prawda widać go zaraz po wyjściu. Weszłam do środka przez główne drzwi do salonu i krzyknęłam moje standardowe "już jestem".
-Super.- usłyszałam zmęczony głos Bali'ego. Jak zwykle leżał na kanapie.
-I co byłeś w szkole?- zapytałam zdejmując buty.
-Taa.- sapnął.
-Szkoda, że cię nie widziałam klusku.- prychnęłam.
-Widocznie mało się rozglądałaś parówo.- odpyskował mi.
-Powiedzmy.- weszłam na górę i przebrałam się w starą koszulę w szkocką kratę i dresowe spodenki. Zaczęłam sprzątać w pokoju i pakować się na wyjazd. Chciałam tam być przez całe wakacje, więc wzięłam prawie całą szafę i tak nie obejdzie się bez prania. Po paru godzinach mama zawołała nas na kolację. Jutro do domu wracają Param i Dulal, a ja za to wyjeżdżam. Zjedliśmy razem posiłek omawiając szczegóły techniczne. Wszyscy jedziemy do rezerwatu na dzień,a potem oni wracają, ja zostaję. Czy to nie jest piękne?
***
Kolejny ranek nie był zwyczajny. Bali jak panna młoda już o 6 rano wstał i zaczął się przygotowywać. W końcu miał stać się absolwentem. Ja leniwie założyłam wcześniej przygotowany strój galowy i zjadłam wreszcie porządne śniadanie. Wpadły po mnie Alex z Georgią i poszłyśmy do szkoły. Sala gimnastyczna była kiczowato udekorowana w niebieskim kolorze, a wszędzie krzątali się podekscytowani absolwenci ubrani w błękitne sukienki i czapki. Zajęłyśmy plastikowe krzesła, ozdobione niebieskimi wstęgami, obok naszych trzech przyjaciół i śmialiśmy się z odwalonych i sztucznie miłych nauczycieli. Najpierw pani dyrektor Cup wygłosiła "emocjonującą mowę" o tym, że ten rok był jednym z udanych, wyróżniła parę osób i pożegnała uczniów, a potem Emily, przewodnicząca powiedziała coś równie nudnego o niczym. Odbyło się wręczenie dyplomów. Bali'ego i rodziców roznosiła duma, a ja pokładałam się ze śmiechu na widok prężącego się brata. 
-Idiota.- szepnęłam do Alex na co ona z politowaniem na mnie spojrzała. Po zakończeniu szybko wybiegliśmy z budynku głośno się śmiejąc. Pożegnałam się ze wszystkimi i wróciłam do domu. Trochę smutno, że Jack'a, Jarred'a i Georgi nie zobaczę przez ponad dwa miesiące. Strasznie szczęśliwa pobiegłam do domu. Rzuciłam się na Param'a i Dulal'a widząc ich z powrotem. Tęskniłam za nimi, ale wolę jechać do rezerwatu, niż tu zostać. Bali kiedy wrócił widać, że był wzruszony. Na co ja go wyśmiałam. Podobno chciał się wyrwać z tej wiochy? Kiedy oni się witali i dzielili przeżyciami, ja szybko zniosłam moje walizki i zapakowałam do naszej terenowej Toyoty. Wsiadłam do samochodu nerwowo na nich trąbiąc. Moi bracia powolnie wyszli z domu i zajęli swoje miejsca. Jeden musiał jechać na skrzyni. Mama wyszła ostatnia taszcząc kosz pełen jedzenia i koców. Mieliśmy zrobić sobie ognisko. Zapakowała wszystko i wreszcie wsiadła. Po moim ciągłym popędzaniu, tata w końcu odpalił wóz i ruszyliśmy do rezerwatu!

// Oto więc pierwszy rozdział. Więc pisać, czy usunąć? Pozostawiam wam decyzję. :D